 |
Pierwsze kolonie i półkolonie dla dzieci w Żyrardowie (cz. 1 z 2) Pierwsze kolonie i półkolonie dla dzieci w Żyrardowie (cz. 1 z 2)
Początki letnich kolonii dla dzieci sięgają w Polsce ostatnich dekad XIX w. Pionierami organizowania takich letnich wyjazdów dla najmłodszych byli m.in.: Józef Żuliński, Stanisław Markiewicz, czy Gustaw Fritsche. Początkowo koncentrowano się przede wszystkim na dzieciach chorych (wyjazdy do miejscowości leczniczych), czy biednych, które rzadko miały możliwość opuszczenia swojej rodzinnej miejscowości. Z czasem kolonie letnie stały się w społeczeństwie, na miarę ówczesnych możliwości, dość powszechnym zjawiskiem.
Organizując na początku lat 80. XIX w. pierwsze letnie kolonie w Królestwie Polskim, przeznaczone dla kilkudziesięciu chłopców pochodzących z przeludnionych i biednych dzielnic stolicy dawnego Królestwa Polskiego - z Warszawy; Stanisław Markiewicz zgłosił się z prośbą do lekarza fabrycznego Zakładów Żyrardowskich Hiellego i Dittricha, dr Aleksandra Jawurka. Prośba ta dotyczyła bezpłatnego przekazania przez żyrardowską fabrykę „60 sztuk poszew siennikowych i tyleż poduszkowych” na potrzeby chłopców.
Aleksander Jawurek otrzymał zgodę na pomoc od głównego właściciela fabryki, Karola Augusta Dittricha i odtąd Żyrardów co roku wpierał działania dr Markiewicza oraz dr Fritsche.
W 1888 lub 1889 r. za zgodą prezesa Towarzystwa Akcyjnego Zakładów Żyrardowskich Hiellego i Dittricha, Karola Józefa Gustawa Dittricha (juniora), z inicjatywy Gustawa Fritsche zorganizowano pierwsze kolonie letnie w Żyrardowie. Na okres 4 tygodni do osady fabrycznej przyjechało z Warszawy 24 chłopców wraz z opiekunem. Ulokowani zostali w wydzielonych salach starej szkoły fabrycznej (obecnie Szkoła Muzyczna). Z końcem lat 80. XIX w. liczba wszystkich warszawskich uczestników kolonii letnich nie przekraczała 300 osób.
W połowie lat 90. XIX w. Stanisław Markiewicz (Gustaw Fritsche zmarł w 1891 r.) doprowadził do zawiązania Towarzystwa Kolonii Letnich dla Ubogiej i Słabowitej Dziatwy Warszawy. Później Żyrardów przyjmował 30, a następnie 50 chłopców, którzy od 1893 r. mieszkali w budynku nowej szkoły fabrycznej („Dwójka”).
Opis jednej z takich kolonii letnich w Żyrardowie został podzielony na części i znajduje się w kolejnych numerach czasopisma „Przyjaciel Dzieci” z 1895 r. Poniżej wybrane fragmenty (autor Hipolit Bogumił Tarczyński):
„Pierwsze chwile na wsi. Z Warszawy młode towarzystwo udawało się do Rudy, odległej tylko o 6 mil. Podróż więc koleją trwała nie dłużej nad godzinę. Przebywszy za Warszawą przystanek Włochy, stacyę Pruszków z ślicznym parkiem, ładnie zadrzewioną wieś kościelną Brwinów, miasto Grodzisk, przemknęli podróżni nasi przez las, poza którym ujrzeli wkrótce obszerną na płaszczyźnie osadę, wysokie kominy fabryczne i liczne czerwone domy. Była to Ruda Guzowska wraz z Żyrardowem. Tutaj to skoro się pociąg zatrzymał, nasi „koloniści” wysiedli.
Przy wyjściu z dworca, przedstawił się im zaraz park starannie utrzymany. Moi drodzy, rzekł pan Władysław do chłopców, te ulice, około sztachet parku, ciągnące się, prowadzą do osady Ruda Guzowska. Składa się ona z kamienic, z drewnianych parterowych dworków i z chat wieśniaczych. A tuż do tej osady Ruda przylega druga osada fabryczna - Żyrardów. Ta ostatnia posiada wielkie murowane przędzalnie płótna, które zatrudniają do 10 tysięcy osób. Prócz przędzalnianych gmachów, są tam domy mieszkalne dla urzędników fabrycznych, i mnóstwo piętrowych domów czerwonych, nietynkowanych z ogródkami dla robotników. Owe dwie osady, Ruda i Żyrardów, łączą się ściśle w jedną całość. Dużo tu, jak widzicie, drzew, ogrodów, parków, zieleni i powietrze wyborne. A świeższe jeszcze powietrze mieć będziemy na pobliskich polach, łąkach, w gajach, i będącym prawie pod ręką sosnowym lesie.
Chłopcy, słuchając pana Władysława, przypatrywali się nieznanej sobie miejscowości, i przebywszy kilka ulic, dotarli wreszcie do czerwonego, przystrojonego w bluszcz budynku. Była to żyrardowska szkoła elementarna. Dwie w niej ogromne sale na dole i pokój na piętrze oczekiwały już opróżnione na naszych gości z Warszawy.
Słudzy przynieśli tu pęki słomy i te rozesłali na podłodze pod ścianą. Wstawiono tutaj także kilka stolików i krzeseł, oraz kilka kubłów z wodą. A gdy młodzi, zajmując każdy dla siebie miejsce na spanie, ustawiali zaraz swe walizki, kuferki, wieszali na kołkach odzież, a niektórzy próbując słomy, fikali na niej koziołki, dano im znać, aby szli do ochrony na obiad - tam bowiem przez cały czas pobytu w Żyrardowie mieli być żywieni kosztem przemysłowca p. Dittricha.
Ochrona, gmach okazały, jak wszystkie tu domy, także z cegły nietynkowanej, znajdowała się blisko szkoły, i dość było do niej przejść jedną tylko między opłotkami uliczkę i rynek. Koloniści, powitani tam serdecznie przez jedną z pań nauczycielek, zastali już na stołach czekający na nich w talerzach wyborny rosół. Po odbytej podróży zjedli go prędko, a tuż zjawiły się na stoły kawałki chleba i kotlety z jarzyną. z którymi młodzi uwinęli się również szybko.
Na deser dostał z nich każdy jeszcze po cztery gruszki, i najedzeni chłopcy, wrócili potem wszyscy parami z ochrony do szkoły. Po przejażdżce atoli i po obiedzie, odurzeni przytem świeżem powietrzem, bardzo ociężeli.
Przechadzali się więc w przyszkolnym ogrodzie po miękkiej trawie i rozglądali się a rozglądali na wszystkie strony. I było na co patrzeć. Tu krążąc w kółko, dzwonił w górze skowronek; tam na gałęziach brzóz i akacyi świergotały wróble, a liście tych drzew, lekko szumiąc, szeptały niby, i wróblom na ich świergotanie z cicha odpowiadały; tu znów szybko jaskółki nad samą ziemią leciały, wznosząc się potem od razu wysoko, pod obłoki, które jak śnieg białe płynęły po szafirowem niebios sklepieniu.
Owe czarujące, nieznane młodzieży miejskiej obrazy, cisza, powietrze aromatyczne, oraz łagodne podmuchy wietrzyku, wszystko to rozmarzyło chłopców, i niektórzy tak pod gołem niebem smacznie na trawie zasnęli. Obudzono ich na podwieczorek, składający się z kubków świeżego mleka z białym chlebem. I potem raz jeszcze poszli do ochrony na kolacyę, t.j. na herbatę z mlekiem i bułką. Tak minął kolonistom pierwszy dzień w nowem dla nich miejscu (…)
Nazajutrz młodzi, ocknąwszy się ze snu, przypomnieli sobie, że są w Żyrardowie. Zerwali się więc z sienników i budząc resztę towarzyszy, zaczęli się śpiesznie odziewać. Wkrótce wszyscy byli na nogach. I zakipiało jak w ulu. Po odmówieniu pacierza pan Władysław obwieścił, że wszyscy idą do kąpieli. Ileż było uciechy, kiedy się chłopcy znaleźli w wodzie!... mogli się tam pluskać i pływać do woli (...)
Z paradnej tej kąpieli, nieznośni krzykacze udali się do ochrony na śniadanie. Dostał tu każdy potężny kubek gotowanego mleka z chlebem, i na zapas na drugie śniadanie kawał chleba z masłem. Z ochrony wrócili do swego miejsca oparcia, t.j. do szkoły, bawiąc się tam w ogrodzie, goniąc motyle, grając w piłkę i gimnastykując się. Zeszło im tak do obiadu. Zaś po obiedzie poszli za Żyrardów do olszynki i na łąki, gdzie grali w palanta do podwieczorku.
Posiliwszy się następnie w ochronie, poszli z panem Władysławem na przechadzkę, i zaszli do wsi leżącej nad strugą. Niektórzy malcy nie widzieli nigdy jeszcze dotąd wsi z bliska, i był to dla nich widok zupełnie nowy. Przyglądali się chłopom i drewnianym krytym słomą chatom, i zdziwili się mieszczuchy, gdy im pan Władysław powiedział, że więcej jest u nas wsi niż miast, i że więcej jest chłopów, aniżeli szlachty i mieszczan.
Po tej przechadzce i następnie kolacyi, czas było udać się już na spoczynek. Wkrótce po odmówieniu modlitw wieczornych wszyscy do snu skłonili głowy. W podobny sposób dzień za dniem schodził, aż nastąpiła wreszcie niedziela. W niedzielę rano, chłopcy, wróciwszy po nabożeństwie z kościoła, postanowili zabawić się w wojsko (…)”
cdn.
na załączonym zdjęciu uwieczniono wyjazd na kolonie z Dworca Wiedeńskiego w Warszawie, 1892 r. (fot. Konrad Brandel, w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie)
Mateusz Waśkowski
Historyk, Kustosz Muzeum Mazowsza Zachodniego w Żyrardowie.
Post pochodzi z profilu autora na FB - Echo Żyrardowskie.
|
 |
|
 |